Jesteś tutaj

Bieszczady - obóz wędrowny

2012
Sierpień
04
sobota
Data:
sobota, Sierpień 4, 2012 - 00:00 do niedziela, Sierpień 12, 2012 - 00:00
Miejsce:
Bieszczady
Organizatorzy:

Kolejny rok z rzędu pojechaliśmy z plecakami w Beskidy. Tym razem padło na Bieszczady. 16-osobowa grupa członków i sympatyków Ornaku przemierzyła to pasmo w ciągu 7 dni, od 4 do 12 sierpnia 2012.

Obóz rozpoczął się w sobotę popołudniu, w Bacówce PTTK pod Honem w Cisnej. Zbiórka miała charakter swoistego zlotu gwiaździstego, ponieważ każdy z 5 samochodów jechał inną trasą, każdy dotarł o innej godzinie (rekordziści jechali aż 2,5 dnia z krótką wizytą w Lublinie). Wieczorem, kiedy już wszyscy przyjechali i rozlokowali się w pokojach, usiedliśmy przy gitarze, i w ten sposób zaczął się kolejny klubowy obóz górski w Bieszczadach…

Niedziela to pierwszy dzień prawdziwej wędrówki. Raczej wyspani po niedługiej nocy, zjedzonym śniadaniu, punktualnie o 8 byliśmy gotowi do wymarszu. Na początek zejście do Cisnej. Pogoda, zgodnie z prognozami, piękna – bezchmurne niebo, słońce i ciepło… aż za ciepło. W centrum Cisnej, 4-osobowa grupa rekreacyjna postanowiła skrócić sobie wędrówkę i wykorzystać kolejkę bieszczadzką, aby przejechać nią do Przysłopia, skąd pieszo, szosą do Wetliny. Pozostała część grupy, nieświadoma jeszcze zmęczenia ją czekającego, ruszyła czerwonym szlakiem w kierunku Jasła. Niemal od początku podejście było raczej strome, co pierwszego dnia z ciężkimi plecakami dało się we znaki.. Na szczęście szliśmy w lesie, dzięki czemu upał nie dawał aż tak bardzo nam popalić.. Po ponad trzygodzinnej wędrówce stanęliśmy na Jaśle (1153 m). Podziwianie widoków, zasłużony dłuższy odpoczynek. Teraz czekało nas już tylko zejście, a raczej tak nam się wydawało… Wiedzieliśmy, że musimy jeszcze wejść na Okrąglik i Fereczatą, jednak, o ile ten pierwszy przeszło się błyskiem, to Fereczata (1102 m) ciągnęła się i ciągnęła… Kiedy upewniliśmy się, że nie ma już żadnych kolejnych, większych podejść, spokojnie zaczęliśmy zejście do Wetliny. Tam zapewniony nocleg mieliśmy na Piotrowej Polanie. Jest to przepiękny ośrodek z domkami dla aż 160 osób i z bardzo charakterystycznym, przesympatycznym właścicielem – Piotrem „Niedźwiedziem” Ostrowskim. Co ciekawe, pamięta on Ornak jeszcze z lat 70 i 80, kiedy to był w Schronisku PTTK w Wetlinie… Wieczorem nadszedł moment świętowania urodzin Pawła, który otrzymał bardzo pożyteczne prezenty – maczugę do odganiania niedźwiedzi, róg do piwa, którego nie można odstawić i najmniej przydatny – przewodnik po Bieszczadach.

W poniedziałek przetransportowaliśmy się do Brzegów Górnych. Upał od samego rana był niemiłosierny. Na szczęście na ten dzień przypadła najkrótsza trasa. Z Berehów ruszyliśmy na Połoninę Caryńską. Podejście, mimo, że krótkie, ze względu na temperaturę było męczące. Na szczęście już po 1,5 godzinie stanęliśmy wszyscy na najwyższym punkcie Połoniny – 1239 m. Tam czekał nas zasłużony odpoczynek w pełnym słońcu, przy delikatnym wietrze. Po godzinnym opalaniu, zaczęliśmy zejście do Ustrzyk Górnych. Tam noclegi mieliśmy w domkach przy Hotelu Górskim PTTK. Pod wieczór poszliśmy do Ośrodka Kultury Turystyki Górskiej PTTK „Zielony Domek” prowadzonego przez zaprzyjaźniony Wielkopolski Klub Przodowników Turystyki Górskiej. Tam kol. Marek Królikowski przybliżył nam historię, kulturę oraz ciekawostki z obszaru Beskidów Wschodnich.

Po męczących pierwszych dwóch dniach (oczywiście zmęczenie tylko i wyłącznie temperaturą) nadszedł dzień względnego odpoczynku. „Duże” plecaki zostawiliśmy w domkach i „na lekko” udaliśmy się do Wołosatego. Był to pierwszy dzień, kiedy niebo częściowo pokrywały chmury, jednak bardzo silny wiatr szybko je przemieszczał. W Wołosatem zdecydowaliśmy się podchodzić niebieskim szlakiem na Tarnicę. Z lekkimi plecakami podejście przyszło nam bez większych trudności. Mimo zachmurzenia, widoki ze szczytu (1346 m) były bardzo obszerne.

Do Ustrzyk wróciliśmy łagodnym, choć długim zejściem przez Szeroki Wierch.

W środę wróciliśmy do wędrówki z dużymi plecakami. Początkowo ruszyliśmy szosą aż do odbicia niebieskiego szlaku na Wielką Rawkę. Lekko zaniepokojeni byliśmy długością podejścia (na mapie wynosi ono aż 3,5 godziny). Jednak idąc swoim tempem, nie spiesząc się, cała grupa w przeciągu 2,5 godzin osiągnęła wierzchołek (1307 m). Część grupy postanowiła przejść się jeszcze kawałek na trójstyk granic (Polska, Ukraina, Słowacja) – Krzemieniec (Kremenaros – 1221 m). Idąc bez plecaków, w niemalże sprinterskim tempie wróciliśmy na Rawkę. Potem pozostało już tylko wolne schodzenie po stromym szlaku do Bacówki PTTK pod Małą Rawką, gdzie mieliśmy kolejny nocleg.

W czwartek pogoda nic się nie zmieniła. Cały czas słońce, trochę chmur na niebie, ale ani kropli deszczu. Wędrówkę rozpoczęliśmy od przejścia szosą do Brzegów Górnych. Tam czekało nas „tylko” podejście na Połoninę Wetlińską. Samo podejście nie jest wymagające, jednak prawie cały czas w zaroślach, bez cienia, skutecznie nas zmęczyło. U góry, przy schronisku „Chatka Puchatka” dłuższy popas i pyszne piwo za jedyne 10zł. Szlak przez Wetlińską jest chyba najładniejszą ścieżką w Bieszczadach (subiektywna ocena). Nie spiesząc się zatem, spokojnym krokiem, cieszyliśmy się otaczającymi nas widokami. Niestety wszystko się kończy, nawet Połonina Wetlińska, dlatego na Przełęczy Orłowicza zmuszeni byliśmy zacząć zejście. Zanim to nastąpiło, oczywiście musieliśmy poleżeć… nie krótki czas. Podczas postoju trafiliśmy na sesję fotograficzną Młodej Pary, niestety nie zdążyliśmy zrobić „bramy”. Z przełęczy żółtym szlakiem zeszliśmy do Wetliny. Lekkie zmęczenie całodniową wędrówką zniwelował mały bar tuż nad Wetliną. Nie powinno dziwić, że w takim miejscu zrobiliśmy ostatni postój. W Wetlinie wróciliśmy do naszego sprawdzonego noclegu u Niedźwiedzia. Tym razem poznaliśmy również walory kuchni ośrodka. Znając już pełną ich ofertę, z pewnością możemy polecić go każdemu turyście!!! Wieczorem usiedliśmy jeszcze do ogniska, gdzie, jak niemal codziennie, użyliśmy naszych śpiewników klubowych (bynajmniej nie do palenia).

W piątek ruszyliśmy znaną nam z dnia poprzedniego drogą na Przełęcz Orłowicza. Pęcherze na stopach skutecznie spowolniły nasze tempo, jednak było ono i tak szybsze niż pokazywały tabliczki. Tym razem przełęcz była jakże odmienna niż w czwartek. Oprócz nas tylko kilka osób, cisza i spokój – coś pięknego. Naszym celem był szlak lekko różniący się od poprzednich. Ruszyliśmy czarnym szlakiem, przez Krysową do Jaworzca. Ścieżka bardzo mało uczęszczana (spotkaliśmy zaledwie kilku turystów), dosyć wąska (gęste zarośla wkraczające z obu stron), jednocześnie bardzo widokowa. Ponad granicą lasu imponowały nam panoramy górskie sięgające aż po sam horyzont. Poniżej tejże granicy, szliśmy wspaniałym lasem pierwotnym, bez ingerencji człowieka. Przedzieraliśmy się przez powalone drzewa, połamane gałęzie – prawdziwe „dzikie Bieszczady”. Niepostrzeżenie szybko dotarliśmy na Krysową. Tutaj dopiero zaczęła się zabawa. Początkowo szlak biegł szeroką drogą, jednak w pewnym momencie odbił w bok. Potem zniknął zupełnie. Wszyscy szukaliśmy jakiegokolwiek znaku, jednak bezskutecznie (głównym sukcesem było wejście w błoto ponad buty przez jedną osobę – buty na zdjęciu). Zdecydowaliśmy zatem powrót do drogi i zejście nią. Była to dobra decyzja, bo szlak potem sam się znalazł. W końcu doszliśmy do kolejnego naszego noclegu – Bacówki PTTK Jaworzec. Po krótkim odpoczynku, w laczkach poszliśmy jeszcze zobaczyć pozostałości po dawnej wsi Jaworzec, zniszczonej w 1947 roku. Zwiedziliśmy pozostałości dawnego cmentarza, pomnik Zniesienia Pańszczyzny oraz cerkwisko. Bacówka jest typową Bacówką PTTK wybudowaną w latach 70 według projektu Edwarda Moskały. Do dzisiaj nie ma w niej prądu, co stwarza niepowtarzalny klimat wieczorem, kiedy siedzi się w jadalni tylko przy świecach. Szczęście sprawiło, że trafiliśmy na bezchmurną noc, dlatego mogliśmy podziwiać tysiące gwiazd na nieboskłonie.

Sobota była dniem powrotu. Po raz pierwszy wyszliśmy stosunkowo późno – aż o 9:30. Nasza wędrówka nie trwała długo – jedyne 3 km do Kalnicy, skąd bus przewiózł nas do Cisnej.

Tam kierowcy udali się pod Hon po samochody, reszta poświeciła czas na kupowanie pamiątek, prezentów, zajrzenie do słynnej Siekierezady.. Powrót zaplanowany był na dwa dni.

Ostatni nocleg zapewniony mieliśmy w Schronisku PTSM na Rynku w Rzeszowie. Wieczór minął na zwiedzaniu różnych ogródków na tymże Rynku. Akurat tego dnia miała miejsce tam impreza muzyczna. Głośniki skierowane były prawie idealnie na nasze okna, dlatego wczesny sen nie wchodził w grę. Mogliśmy za to pospać dłużej rano, bo dopiero o 6 zaczęły dzwonić dzwony chyba ze wszystkich kościołów w Rzeszowie, co skutecznie obudziło każdego. Po pobudce, szybki wyjazd, śniadanie w Sandomierzu i powrót do naszej Wielkopolski.

Podsumowując, z pogodą trafiliśmy idealnie, kiedy w całej Polsce padało, jedynym miejscem bez kropli deszczu przez tydzień były Bieszczady.

Plecaki nie stanowiły dla nas większego utrudnienia, dlatego przez 7 dni wędrówki przeszliśmy prawie 90 km i podeszliśmy ponad 4600m.

Zadowoleni z wyjazdu myślimy dokąd udać się za rok, aby podobnie z plecakami przemierzyć któreś pasmo Beskidów.

Mikołaj Majewski