Jesteś tutaj

Jan Frankowski

Jan Frankowski

Śp. Jan Frankowski ur. się 01 IV 1947 roku. Kończy we Wrześni Technikum Mleczarskie (Budowa Maszyn Przemysłu Spożywczego) w r. 1966. Jego życie zawodowe związane jest przede wszystkim z Zakładem Wytwórczym Maszyn i Urządzeń Przemysłu Spożywczego (po r. 1974 FMiUPS „Spomasz”, później Unipak i od r. 2000 „Trepko”) w Gnieźnie (dziś „Trepko”). Pracuje tam w dziale gospodarki narzędziowej i znany jest nam od tego czasu jako ekspert w tej dziedzinie. Sam też pasjonuje się rozwiązywaniem problemów z tej dziedziny.

Pracę zawodową kończy w lutym 2000 roku. Realizuje się także jako działkowicz i przede wszystkim jako stolarz i majsterkowicz. Buduje nie tylko altanki działkowe i meble domowe - Potrafił zbudować samodzielnie więźby dachowe, nie mówiąc już o zwykłych bramach garażowych. Wielu z nas do dziś korzysta z Jego konstrukcji. Pamiętamy jego słynne i bezpośrednie komentarze w trakcie wspólnych prac. Z PTTK związał się już w l. 70-tych. Bierze udział w wycieczkach zakładowych oraz w wielkich imprezach turystycznych np. rajdach leninowskich w Tatrach.

W 1981 roku zostaje członkiem KG „Ornak”. Nadal jest aktywny w turystyce, nie dbając o zdobywanie odznak. Wystarcza Mu pobyt w górach, przede wszystkim w ukochanych Tatrach. Zawsze tryskał dobrym humorem i optymizmem. Takim Go zapamiętajmy.

Umiera 30 IX 2016 roku i spoczywa na cmentarzu w Gnieźnie przy ul. Witkowskiej w Gnieźnie.
 

Janek Frankowski we wspomnieniu Jurka Majewskiego

Janka pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Mieszkaliśmy na końcówce ulicy Janka Krasickiego (dawniej i obecnie św. Wawrzyńca). Łączyło nas wspólne podwórko między kamienicami, które stoją do dziś. Widzę, jak dziś Janka siedzącego w oknie kuchni na parterze i zgraję chłopaków donoszących mu kawałki kory i drewna, z których wyczarowywał wspaniałe łódki. Było to dla nas coś wspaniałego, bo na ogromnej kałuży podeszczowej zbierającej wodę z całej ulicy (kanaliza była wówczas na szczęście niedrożna) odbywały się regaty naprędce tworzonych przez Jasia żaglówek, w których masztem był patyk a żaglem stosowny liść.

Janek zawsze miał zamiłowanie do drewna nie mniejsze niż do gór. Pochodził z epoki, gdzie turysta górski był samowystarczalny. Dostał zresztą niezłą szkołę od Marka Kukli, który wprowadził go na szczyty tatrzańskie. Samowystarczalność Janka była wręcz przysłowiowa. Janek zawsze miał w górach wszystko to, co było niezbędne. Od słynnych „kwasówek” począwszy na maszynce spirytusowej (później gazowej) skończywszy. Najlepszą jajecznicę w swoim życiu jadłem na Smutnej Przełęczy, gdzie Janek przybywszy tam jako pierwszy, w trosce o dochodzących z trudem nieszczęśników, serwował im cieplutką , świeżą jajecznicę doprawioną boczkiem. Oczywiście nic nie było za darmo. Każdy musiał oddać co miał dobrego, aby następni nie musieli pamiętać Smutnej Przełęczy przez pryzmat jej nazwy.
Dbałość Janka o innych współtowarzyszy wędrówek górskich była nieograniczona. W Domu Turysty zawsze rano mieliśmy świeże pieczywo a na trasie świeżo przyrządzoną ciepłą herbatę lub zupę. Ten styl uprawiania turystyki górskiej Janek zabrał jednak ze sobą.
Janek, podobnie zresztą jak Heniu, zawsze chętnie zabierał się z nami w Tatry. Śmiało można by postawić tezę, że obaj zaszczepili moim chłopakom miłość do gór, w szczególności Tatr. To oni pomagali kilkuletniemu Filipowi stawiać nóżki na olbrzymich dla niego stopniach prowadzących na Kościelec a niedługo później wprowadzili go na Rysy (od strony słowackiej). Janek i Heniu byli też świadkami kolejnych rekordów życiowych kilkuletniego Mikołaja (Grześ, Rakoń) stawiającego pierwsze kroki w Tatrach.

W piątek, 30 września 2016 roku Janek zamknął rozdział ziemskich wędrówek górskich. Teraz błękitny woła go świt w miejscu, co nie ma go na mapie…

Od zmartwień wolny i od trosk,
pójdzie wygrzewać się na trawie.
A czasem, gdy mu przyjdzie chęć,
z góry na ziemię się pogapi.

Popatrzy, jak wśród smukłych malw
wiatr w podwieczornej ciszy kona.
Trochę mu tylko będzie żal,
że trawa u nas tak zielona.